wtorek, grudnia 21, 2010

dear....

;-)

as usual ;-)

środa, grudnia 15, 2010

pampero

bo pampero winds, ostatnimi czasy,
też wieją- nie tędy...

wtorek, grudnia 14, 2010

czasami

wiem, że sama wielokrotnie powtarzam zdanie- że ludzie czasem się rozstają.
i chyba jedyna książka grocholi jaka mi się podobała- to było – przegryźć dżdżownicę.

chociaż przecież nie można wchodzić w żadne relacje- z założeniem, że kiedyś się skończą,
że kiedyś miną.
ja strasznie bardzo chcę wierzyć, że są rzeczy, które zawsze na zawsze będą.
choćby się zmienił cały świat….

i ciągle wraca do mnie stare zdanie z listu:
przyjaciel to człowiek, który w pewnym momencie coś w tobie zapalił,
a potem mogliście się rozejść. mówisz mu „adieu”, czyli do spotkania – w bogu.
spotkanie z człowiekiem w najgłębszym wymiarze jest jednocześnie
i powitaniem, i pożegnaniem.


tylko, że ja nigdy nie pamiętam, i nie chcę się tego nauczyć,
że powitanie jest nierozerwalnie związane z pożegnaniem.

choć niestety to widać najczęściej w spotkaniach po latach- że mimo całej sympatii,
gdzieś coś po drodze zginęło.
a czasem ktoś po prostu wstaje od stołu, po skończonej partii chińczyka
- i już nie siada do rewanżu.
i nie ma kolejnej rozgrywki.
a przecież życie nie jest grą.
nie chcę, żeby rzucało mi karty to powitań, to jokera pożegnań.

mimo wszystko- dla mnie- to jest tak, że wszystko zawsze, na zawsze będzie.
nawet- gdyby się zmienił cały świat.

* * *

poniedziałek, grudnia 13, 2010

w drodze

czasami zapominam o tym, że szczęście jest tylko drogą, a nie celem
i przeznaczeniem samym w sobie.
zwłaszcza trudno mi pamiętać o tym- w chwilach, kiedy zdarza się coś, co staje mi na mojej drodze, co wydaje się burzyć porządek rzeczy.
lubię swoje poukładanie, lubię swoich myśli uczesanie, a jednak zdarza się czasem,
że przychodzą różne zawieje i zamiecie, które wprowadzają nieład w to moje poukładanie.

ostatnio tydzień, właściwie ostatnie dwa tygodnie upłynęły mi na ogarnianiu wszystkich zmian.
i choć czuję, że nadal wiele rzeczy nie udało mi się odłożyć na właściwe miejsce- sądzę, że powoli zaczynam ogarniać całość.

ostatnie dwa tygodnie upłynęły mi także pod znakiem różnych spotkań- po latach, które jak to w takich sytuacjach bywa wiążą się też z różnego rodzaju podsumowaniami- co było, co jest, co minęło.

przy okazji spotkania z m. – przypomniało mi się, że to właśnie m. zawdzięczam poznanie i fascynację pewnym zespołem, pewnym rodzajem muzyki- który miał być moim never ever- a stał się evergreen.
a spotkanie to- było także właśnie takim spotkaniem rachunkowym- kiedy przyszło nam spojrzeć jak daleko odeszliśmy od naszych dawnych marzeń, jak zupełnie inaczej potoczyły się nasze losy
- na drodze szczęścia.
inaczej- niż to sobie kiedyś wyobrażaliśmy, i chyba inaczej niż tego chcieliśmy.

i w pierwszej chwili w takich sytuacjach pojawia się myśl- że nie tak, zupełnie nie tak miał wyglądać świat.

a jednak- mimo wszystko- nie możemy nie zauważyć
- że przecież i w tej inności jest jakiś porządek rzeczy, spraw, świata.

choć trudno tak naprawdę patrzeć w tył- i widzieć siebie z burzą innych pomysłów w głowie,
a posiadać obecne całkiem nowe.

kiedyś chciało się inaczej, stopy poszły inną drogą- teraz już zawracać nie będę.

być może- szczęściem będzie to- że można iść dalej, przed siebie, w kolejne światy.

***
serce inaczej chcialo,
stopy szły z trudem - nie tędy.
gdybym dawniej wiedziała.....gdybym wówczas umiała !
......teraz już zawracać nie będę.
brnę dalej, bo inaczej nie umiem...

zamiast modlitwy
kazimiera iłłakowiczówna

czwartek, grudnia 02, 2010

znowu

znowu pewne wydarzenia popsuły mi zen.
chociaż powracając w lipcu na bloga- wcale nie było tak idealnie, jak miało być.

tymczasem znowu zaliczam spadek formy, karmy,
i takich tam.

a sądziłam, że uda mi się ogarnąć, że będzie coraz więcej na plus,
już znowu zaczęłam myśleć troszkę radośniej:



kilka miesięcy temu- takie układanie różnych rzeczy połączyłam z odpoczywaniem od różnych różności.
tym razem: odłożę na zaś, na bok- różne prywatności
- zawsze miałam dystans do pewnych spraw, do siebie, do innych- w moim przekonaniu odpowiedni dystans,
stąd- tym bardziej za słuszne uważam- odłożenie prywatności na bok,
skoro i tak ich nie było zbyt wiele- teraz to odłożenie posłuży mi
w próbach poskładania kilku rzeczy w jedną całość- bez dodatkowych komentarzy.

* * *
plastry i skaleczenia są tylko intencjonalne.
w sensie: jeszcze nie udało mi się np. złamać ręki tej zimy ;-)

wiem, że mam kilka zaległych wpisów na temat kościoła- pewnie kiedyś się pojawią.
nadal- mam zamiar publikować książkowe podsumowania miesiąca/roku.
być może pojawią się też spektakularne sceny z życia korpo

wtorek, listopada 30, 2010

książkowo mi

i listopad.

Lp. Autor Tytuł Ilość stron
1. schlink bernard- coraz dalej od miłości, 229
2. ketchum jack- dziewczyna z sąsiedztwa, 300
3. follett ken- człowiek z petersburga, 302
4. masterton- śmiertelne sny, 302
5. masterton- krzywa sweetmana, 356
6. koontz- odwieczny wróg, 340
7. koontz- ziarno demona, 150
8. koontz- klucz do północy, 342
9. kellerman- bomba zegarowa, 413
10. chmielewska- krokodyl z kraju karoliny, 250
11. chmielewska- porwanie, 367
12. 42 listy miłosne, 307
13. follett- na skrzydłach orłów, 396
14. follett- wejść między lwy, 319
15. follett- filary ziemi t.1, 463
16. follett- filary ziemi t.2, 574
17. follett- filary ziemi t.3, 478
18. follett- noc nad oceanem, 459
19. follett- niebezpieczna fortuna, 520
20. follett- pod ulicami nicei, 157
21. follett- uciekinier, 396

suma stron: 4548
* * *
całość: 163 książki, 50622 strony..

czwartek, listopada 25, 2010

światło


kiedyś namiętnie kolekcjonowałam świeczniki.
sądziłam, że najważniejsze jest to, by zawsze mieć światło.
sądziłam, że takie światło przełoży się na to- że w każdym aspekcie życia zapanuje jasność.

dzisiaj- z uwagi na minimalizm, oraz inne zdarzenia
- pudło ze świecznikami stoi w piwnicy.

i nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze do niego powrócę.
(choć kilka egzemplarzy ma charakter kolekcjonerski).

ale co innego jest mi teraz światłem.

* * *
choć nie zamierzam przestać wierzyć, że bliskość jest najważniejsza,
że to ona jest najważniejszym budulcem relacji.

i że - choćby nie wiem co się działo- najważniejsza jest obecność.

wtorek, listopada 23, 2010

a ja

a ja co najmniej od tygodnia
nie zapisałam nic w moleskinie.

chociaż: dzieją się różne rzeczy,
niektóre pewnie warte zapamiętania.

poniedziałek, listopada 22, 2010

* * *

я-то знаю, как другие
смотрят в эти роковые,
слишком темные зрачки.
* * *

tylko ja wiem, jak to inni,
ciągle patrzą w nieszczęśliwe,
ciemne punkty w twoim oku.

(Arsienij Tarkowskij)

sobota, listopada 20, 2010

...

próbuję sobie przypomnieć kiedy po raz ostatni nosiłam męską koszulę.

i pod wpływem tych rozważań i innych impulsów,
zupełnie nie minimalistycznie kupiłam dzisiaj planszę do go.
mimo, że w go grać zdecydowanie nie umiem...

ale to od długiego już czasu- pierwsza nowa rzecz u mnie,
która intencjonalnie odnosi się do dwóch osób.

zobaczymy, czy uczyć się, a potem grać- będziemy we dwoje.
(jeżeli spotkamy się oboje)

piątek, listopada 19, 2010

chcąc zobaczyć- patrzę

to w mitologii greckiej stoi, że temida wydawała sądy – mając zasłonięte oczy
i na szale sprawiedliwości kładąc według uznania argumenty.

często- zastanawia mnie, dlaczego chcąc coś zobaczyć- po prostu na to nie popatrzymy.

przyjrzyjmy się przede wszystkim istocie kapłaństwa, tego sakramentu- co jest jego materią.

dla mnie- istotą kapłaństwa jest posługa duchowa.
tak, wiem, że ksiądz to też człowiek- sama używam często tego argumentu- choć nie oznacza to,
że bronię tutaj najprzeróżniejszych księżowskich zachowań.
ksiądz to też człowiek- ale bardziej na cenzurowanym.

spotkałam takich księży, wobec których musiałam się naprawdę przemóc, żeby choćby powiedzieć im dzień dobry, nie zgrzytając przy tym zębami (no bo w końcu jestem dobrze wychowana).
spotkałam takich pastorów, zachwycających postawą, zachowaniem, wiernością swojemu wyznaniu.

ale jak to jest z naszą wiernością?

dlaczego wydaje nam się oczywiste, że wierność przysługuje tylko małżonkom?

a ja mówię- że wierność małżeńska dla mnie niczym się nie różni od wierności złożonym ślubom
i trwaniu w czystości celibatu.

ślub bierzemy na dobre i złe, na każdy dzień tygodnia, na święta. na czas burz i niepogody.

i podobnie składane są śluby czystości- także na dobre, i złe, na każdą chwilę życia…

przychodząc do kapłana- przychodzimy do człowieka- ale pełniącego specyficznego rodzaju posługę.
do człowieka, który odkłada na bok wszystko- by służyć nam wsparciem, mądrością, siłą ducha, wyznaniem wiary.
uważam, że w takiej sytuacji, w takich okolicznościach nie ma miejsca na aspekty fizyczne
- w sensie w relacji kapłan-wierny.

bo czym innym wg mnie- rozwój religijny i duchowy pary, a czymś innym jest udanie się do kapłana
- ojca i pasterza, w sprawie posługi duchowej.

ja wiem, że tak łatwo mówić, że ksiądz nie powinien pouczać o tym jak żyć w małżeństwie, czy w rodzinie.
ja wiem, że tak często różni ludzie ostatnimi czasy krzyczą, że nie chcą, aby kościół wtrącał im się w życie.
ale zadaniem kościoła jest także troska o wiernych, która wyraża się poprzez nauczanie.

i jakże wydaje się być oczywistym- że taka troska, takie nauczanie – powinno być głoszone przez osoby
o tak jasnej, określonej – i nie pozostawiającej miejsca na dywagacje postawie moralnej- jaką daje celibat.

a oto słowa osoby, znacznie mądrzejszej ode mnie:
nasi bracia i siostry żyjący w małżeństwie mają prawo oczekiwać od nas, kapłanów i duszpasterzy, dobrego przykładu i świadectwa dozgonnej wierności powołaniu, które my wybieramy poprzez sakrament kapłaństwa, tak jak oni przez sakrament małżeństwa.

***
z prywatnych historii i zdarzeń.
najmądrzejsze zdania i słowa – na temat relacji, zwiąków- usłyszałam wiele lat temu od pewnego księdza, dokładnie od ojca gracjana.
i przyznaję- że w pierwszej chwili się nie zgodziłam z jego zdaniem.
i nie zgadzałam się tak z tymi słowami przez kolejnych kilka lat, aż przyszłam i powiedziałam-
padre, to ojciec ma słuszność.

***
z innych zdarzeń i obserwacji:
obecność strony fizycznej w małżeństwie nie jest gwarantem wierności. niestety.

czwartek, listopada 18, 2010

jestem na tak

właśnie się zorientowałam, że nie myśląc mało wiele ostatnimi czasy wywaliłam z komputera encyklopedię religii pwn.
encyklopedia dobra rzecz- zwłaszcza, gdy miałam zamiar się nią posiłkować w tym temacie.

tak czy siak- nurt historyczny, i inne źródła- zostawiam sobie na zaś.

a dzisiaj tylko parę zdań o tym, jak ja to widzę.

osobiście jestem ZA celibatem z różnych względów.

powiedzmy to sobie wprost- ksiądz ma być mi pasterzem, ojcem duchownym, kierownikiem.
a nie facetem do ewentualnego wyrwania.
po drugie- nie ma miejsca wtedy na to, że ze zmartwienia, czy troski zwierzy się żonie,
a żona przyjaciółce przy kawie…
po kolejne- studia trwają trochę czasu- więc naprawdę jest kiedy się zastanowić nad własnym wyborem, zważywszy, że na studia idą dorośli ludzie.
wiem, że wiek nie stanowi o dojrzałości, no ale niestety- jakąś granicę wiekową owej dojrzałości trzeba przyjąć- i wygląda to tak, a nie inaczej- że taki 18 letni człowiek może już o sobie stanowić.

poza tym- dla mnie celibat- nie różni się niczym od wierności w małżeństwie.

zastanawiam się, czy ci, którzy tak ostro występują przeciwko celibatowi, równie głośno- występują przeciwko prawu do niewierności w małżeństwie.
a trzeba zauważyć, że często gęsto- ludzie szybciej decydują się na małżeństwo, jako jedyne przygotowanie religijne mając kurs przedmałżeński- gdy studia w seminarium trwają 6 lat,
i są jednym wielkim przygotowaniem do takiej drogi życia.

aż nie mogę się oprzeć, by użyć podwórkowego tekstu, a jednak – jak dla mnie pasującego tutaj-
czyli: widziały gały co brały.

***
argumentu w stylu- powrotu do źródeł-omijam szerokim łukiem. bo taki powrót
do źródeł nie jest niczym innym jak odrzuceniem dwóch tysięcy lat historii kościoła, nauczania, i cofnięcie się do punktu wyjścia, do źródeł najprzeróżniejszych herezji.

w kwestii z pogranicza dogmatów i innych takich- przypominam, że kościół idzie swoim tempem z duchem czasów. naprawdę. wystarczy sobie popatrzeć jakie ogromne zmiany nastąpiły w kościele w ostatnich latach. a jednak- nie odchodzi od najważniejszego nauczania, nie stawia wszystkiego na głowie
- choć się zmienia, choć ewoluuje, przez co widać, jak i czym żyje.

w kwestii z pogranicza kanoniczności- przypominam o wyznaniu wiary. obowiązującym wyznaniu wiary. czyli o artykułach zawartych w liście apostolskim ad tuendam fidem.
oto jeden z nich, który brzmi tak, a nie inaczej, czyli:
wiarą boską i katolicką należy wierzyć we wszystkie prawdy dotyczące wiary i obyczajów,
które magisterium kościoła podaje w sposób ostateczny.


nad argumentami w stylu potrzeb fizycznych- w ogóle nie zamierzam się pochylić. i właściwie jakby ktoś usłyszał kilka propozycji łóżkowo-romansowych od przedstawicieli wyzwań wyzwolonych- też chyba odrzucił by taki argument. nikt (chyba) nie chce być traktowany przedmiotowo.

poza tym- naprawdę nie ma problemu z ewentualnym wyzwoleniem się z kajdan i ograniczeń kościoła rzymskiego.

* * * mały update

i tak się tylko zastanawiam- co dalej?
zniesiemy celibat, i co dalej?
czyżby kolejną rewolucją miało być równouprawnienie w kościele
- i dla odmiany będziemy postulować o mężów dla sióstr zakonnych?

już się nie mogę doczekać! ]:-)
yeah right!

wtorek, listopada 16, 2010

amulet

wytnij we mnie amulet
pierwszego słowa tak
żeby przez moją skórę
przefrunąć mógł jak ptak

ziemi słońca i chmury
czasu nocy i dnia
wytnij we mnie amulet
twego oddechu ślad

sprowadź na mnie godzinę
każdą dobrą i złą
a odkryję nowinę
gdy uchylisz swą dłoń

gdyby były same piękne chwile
nie wiedziałbym że żyłem

* * *
a ja - na przekór czasem losom złym
- chcę pamiętać przede wszystkim piękne chwile.
nie dam się pokonać czarnym myślom.
ani złym wspomnieniom- choć i takie bywają.
ale dobrze, że zdarzają się, gdzieś tam daleko,
czasem poza mną, w innym świecie.
i odpływają, cofają się jak fale.

bo przez skórę tylko ciepło chcę czuć.

choć wiem, że to dzięki tamtym czarnym chwilom nauczyłam się rozpoznawać to, co jest jasnością.

* * *

poniedziałek, listopada 15, 2010

nie bardzo wiem...

nie bardzo wiem, jak pisać do ciebie, drogi mężu, gdyż jesteśmy oboje prawdopodobnie niepiśmienni.
w rzeczywistości etruskowie też być może jeszcze nie wpadli na to, jak się pisze.

ale tęsknię za tobą bardzo i wierzę, że list miłosny da się wysłać, nawet jeśli nie może być napisany,
ani przeczytany, o ile ta miłość jest wystarczająco silna.

42 listy miłosne, ursula k. le guin

jak to...

zdjęcie jest przykładem jak to drzewiej bywało,
jak kiedyś- w przybliżeniu wyglądał mój książkowo-biblioteczny misz masz.

minimalizm pozwolił mi zapanować nad chaosem.
poza tym- znacznym ułatwieniem było dla mnie to, że jak wiadomo
- na co dzień najczęściej użytkuję ebooki.

teraz, na półkach króluje moja apodyktyczność ;-)
bo w końcu mogłam ułożyć sobie wszystko tematycznie- na jednej półce są arcydzieła antyczne,
na innej prawo, na trzeciej inne tematyczne- powiązane ze studiami, które chcę przeczytać.

przyznam szczerze, że nie wierzyłam, iż uda mi się kiedykolwiek opanować moje wcześniejsze książkowe szaleństwo.
a proszę, oto jednak otarłam się o zen.

nie wpisałam na swoją listę 100things wszystkich książek.
chociaż wpisałam kilka kolekcji- jako jeden komplet.

minimalizm sprawił, że udało mi się uporządkować w jakimś stopniu czytelnicze plany,
stały się one teraz bardziej określone, nie trzymam całego regału książek na zaś,
jak to kiedyś bywało.

nadal jednak pozostawiam rzeczy- do których wracam.
jestem także na etapie uzupełniania sobie agathy christie- mam zamiar poświęcić jej jedną półkę.

i po tak długim okresie ascetycznym, z dala od jakichkolwiek księgarni,
ostatnio nabyłam 42 listy miłosne
choć od razu przyznaję, że nabyłam je pod wpływem impulsu, dla przyjemności.
i nie pójdą za tym zakupem- żadne 2 out.

piątek, listopada 12, 2010

sex jak sussex

historia średniowiecznej anglii, fakultet nieco przysypia. profesor:
- a teraz proszę uważać, będzie o seksie.
podnieśliśmy głowy, a prof.:
- anglia była podzielona na essex, sussex, wessex i inne, ale to już państwa nie zainteresuje....


korpo też czasem plotkuje, czasem zdarzają się sceny jak z susSEX.

scena numero uno:
ma przyjechać do nas gość z usa.
chris, wzrost- jedyne 190 cm.
i trzeba gdzieś gościa położyć w jakimś hotelu. 190cm to jest jednak słuszny wzrost.

wydzwaniamy hotele:
my: dzień dobry. chcielibyśmy się dowiedzieć jakie największe łóżka państwo w swoim hotelu mają....
recepcja: o.0, wtf ....???
my: a bo, no bo.... bo my mamy wysokiego gościa, którego musimy gdzieś położyć spać...

(po kilku takich rozmowach - wpadłam na pomysł, że trzeba zwyczajnie wydzwonić drużynę koszykarską, i dowiedzieć się gdzie oni kładą najczęściej gości.)

po drugie primo


od nas ma ktoś gdzieś pojechać.
w sensie w inne miejsce pracy, w jakimś tam celu.
i się dopytuje czy na miejscu dostanie wszystkie dodatkowe rzeczy.
(podstawowy sprzęt - koleś zabiera ze sobą)
zważywszy, że praca w terenie- dopytuje się, czy na miejscu dostanie coś przeciwdeszczowego, w razie gdyby.

my: że jasne, i oczywiste, że tak.
potem pchamy sprawę dalej, że koleś ma takie zapytanie/zachciewajkę.

dostajemy odpowiedź: że skoro się upiera, to niech mu będzie, że dostanie.
pytanie dnia: jaki rozmiar.

odpowiedź: owszem nie wiemy. nikt się nie zdecydował wydzwonić kolesia z tekstem,
że no nie ma sprawy, ale tak przy okazji jaki masz rozmiar/ jaki duży?

i tym optymistycznym akcentem ;-)

wtorek, listopada 09, 2010

kresówki

niniejszym oświadczam, iż czas w dzieciństwie spędzony na oglądaniu
chińsko-japońsko-portugalskich kreskówek NIE uważam za stracony. :-)

zazwyczaj i tak szkotów przyzywam okrzykiem/zawołaniem: cho no tu!

jak coś potrzebuję: to najczęściej wołam: hilfe, hilfe!

za to dzisiaj, żeby zyskać ich natychmiastową uwagę,
użyłam słówka zapamiętanego z kreskówek, czyli: AJUDO!

piątek, listopada 05, 2010

good morning, hi, hello

przychodząc do pracy witam się ze wszystkimi.
do chłopaków rzucam najczęściej- cześć i czołem,
ale zazwyczaj to ja pierwsza się witam.

dzisiaj:
chłopak: ooo, cześć!
ja: hmmm. cześć.
ja: hm, czego ode mnie chcesz?
chłopak: eee, no jak ty tak możesz...
ja: bo ciebie znam. nigdy nie lecisz pierwszy się witać, o ile czegoś nie chcesz....
chłopak: no bo.. to niepokojące ;-) ale coś faktycznie potrzebuję.
chłopak: bo to już tak, jak stare małżeństwo...
ja: SEKRETNE ;-)

* * *
dilbert się chowa, przy moich scenach z życia korpo ;-)

niedziela, października 31, 2010

i 52 książki.

i październik.

Lp. Autor Tytuł Ilość stron
1. terri paddock-odwyk,368
2. forsyth -negocjator, 406
3. forsyth -czwarty protokół, 395
4. forsyth -fałszerz, 412
5. forsyth -pięść boga t.1, 315
6. forsyth -pięść boga t.2, 316
7. forsyth -akta odessy, 299
8. forsyth -Upiór Manhattanu, 205
9. forsyth -weteran, 398
10. forsyth -mściciel, 415
11. forsyth -afgańczyk, 397
12. dan brown -zaginiony symbol, 622
13. follett ken- skandal z modiglianimn, 206
14. follett ken- tajemnicze studio, 78
15. follett ken- niezwykła para, 84
16. follett ken- papierowe pieniądze, 150
17. follett ken- klucz do rebeki, 398
18. follett ken- trójka, 432
19. deighton- winterowie, 515

suma stron: 4548
* * *
całość: 142 książki, 43202 stron..

zgubiłam

ostatnio mam znowu tendencję zwyżkową do gubienia różnych rzeczy.
dwa razy ( albo i trzy) zgubiłam czapkę- na szczęście, po cofnięciu się na miejsce zdarzenia,
udało mi się ją znaleźć ponownie.
to samo tyczy się szalika.
niestety- szczęście mi nie dopisało przy zgubieniu kolczyka w stokrotkę.
a właściwie stokrotki pół.

i choć teraz od kilku dni chodzę tą samą trasą średnio 3-4 razy dziennie, i gapię się pod nogi,
to widzę tylko liście, a stokrotki brak.

w ostatnim czasie odkryłam, że gdzieś po drodze w swoim życiu pogubiłam wiele innych rzeczy.
i że nie wszystkie uda mi się odzyskać- bo nie zawsze wiem,
kiedy i gdzie nastąpiło to zgubienie.

najbardziej mi chyba w tym momencie brakuje zgubionej zdolności fascynowania się różnymi sprawami.
nadal wiele rzeczy mnie zadziwia i zachwyca, a jednak brakuje mi takiej fascynacji, aż do zaparcia tchu.
a zupełnie nie mam pomysłu na to: gdzie szukać tej zguby.

* * *
zdjęcie z archiwum fotografii ze zdziwinonym zeberkiem

środa, października 27, 2010

objects in mirror...

objects in mirror are closer than they appear.

a rzeczy nie zawsze takie są- na jakie wyglądają.

a dzisiaj- po wieloletniej przerwie- tak sądzę,
że co najmniej po 5-6 letniej spotkałam johnny'ego.

i jeszcze dziwniejsze, i jeszcze mniej wyglądające wydają się ścieżki,
którymi poprowadził nas los.

wtorek, października 26, 2010

zdania

czasami są zdania, które zmieniają nasze życie.

czasami są zdania, które gdzieś usłyszymy w przelocie, a zostają w nas na długo.

jednym z takich zdań- wyniesionym z jakiegoś wykładu, była mądrość,
"iż w strapieniu nie należy podejmować żadnych decyzji".

na pozór- wydaje się być to oczywiste- bo przecież rozpacz, czy smutek zazwyczaj nie są dobrymi doradcami....

ale...

ale czasami wydaje się być łatwiejsze poddanie się po prostu smutkowi.
a czasem wydaje się, że podjęcie decyzji teraz już natychmiast- jest najlepszym wyjściem z sytuacji, że to nas wyciągnie ze szponów właśnie marazmu i jeszcze większych strapień.

przyznam- nie znam odpowiedzi na to pytanie.
kojarzy mi się to z innym zdaniem- że każdemu według jego potrzeb.

moim sposobem- jest najczęściej staranie się, aby nie dać się opanować strapieniu do końca.
co innego- w przypadku radości.

przyznaję, bardzo nie lubię czarnych myśli w mojej głowie, chociaż zdarza mi się z nimi przegrywać.
czasami staram się nie sięgać wzrokiem zbyt daleko, nawet nie próbuję dostrzec horyzont- bo nie wiem co zobaczę.
bałabym się zobaczyć ciemność, gdy tak bardzo potrzebuję światła.

czasem zastanawiam się, czy tam właśnie, poza horyzontem myśli i zdarzeń, nie leży przypadkiem noc ciemna wiary,
gdzie dalej czeka na mnie blask światła i jasność przeogromna.

tymczasem, trzymam się tego światła, które mam.
które jest mi bliskie, dostępne i pewne.
które wystarcza, bo od czasu do czasu- dać blask nawet oczom.

* * *
w ramach komentarzy do pewnych komentarzy i rozmów:
nie zasłaniam wszystkiego radością- za wszelką cenę.
bo czasem mimo starań- brak mi sił, i zwyczajnie odpuszczam.
i wtedy zdarza mi się wątpić w to, że po nocy przychodzi dzień.
są rzeczy, o których nie chcę mówić- i o nich nie opowiem.
przerwa od bloga, i innych różności była taką przerwą- o której powodach, efektach- nie opowiem.
chwilami mam wrażenie, że wróciłam za wcześnie.
a jednak: póki starcza mi światła,
póki jeszcze choć odrobinę światła widzę, póki blasku choćby w jednym oku
- to sobie tutaj pobędę.

poniedziałek, października 25, 2010

niektóre

niektóre rzeczy przychodzą w życiu za późno ;-)

takie jak: znalezienie po 3 latach kluczyka od rowerzykowego zapięcia.
;-)

* * *
prywatnie: znowu próbuję się nawrócić na bieganie.
kilka prób w tym kierunku uczynionych.
i nie spodziewałam się, że poczuję to, co poczułam.

piątek, października 22, 2010

czego robić nie należy

rzadko bywam na forumach.
ale ten wątek śledzę od lat: czego robić nie należy....

czasami miewam wrażenie, że ja bardzo robię właśnie to, czego robić nie powinnam ;-)

smart tip na dzisiaj:
NIE należy wdawać się w ploteczki
i żarciki,
i uzupełniać je cytatami z małej mi- ZWŁASZCZA kiedy rozmawia się z finem...

* * *
niestety ja...

rozmowy niedokończone

lubię różnego rodzaju rozmowy. także te niedokończone.

lubię ciszę, która zapada między myślami.

i słowa, co się wtedy panoszą.

i lubię takie podróże od portu słowa, do celu rozmowy.

ale najbardziej lubię ten czas, który upływa między rejsami,
gdy myśli i słowa się na wodach różnych kołyszą.

lecz nie da się wszystkich opowieści wyciągnąć w trakcie jednej wyprawy.
lubię jak zmierzch zapada nad kolejną opowieścią,
wiedząc, że ranek przyniesienie nowe słowa,
gdzie się ułożą w sekwencje, w jakich się nigdy wcześniej jeszcze nie spotkały.

czwartek, października 21, 2010

temu misiu

kto misiowi urwał ucho
no kto pytam cicho, głucho

nikt się jakoś nie przyznaje
może jechał miś tramwajem...

może upadł biegnąc z górki
może go dziobały kurki

może azor go tarmosił
urwał ucho nie przeprosił.

igła, nitka rączek para
naprawimy misia zaraz.

o już sterczą uszka oba
teraz nam się miś podoba.

* * *
;-)

środa, października 20, 2010

rozmowy niedokończone

z różnych względów lubię różne rzeczy.
chyba wręcz powszechnie znana jest moja sympatia do niemieckości.
w sensie języka, oraz ordungu.

a także z uwagi na niemiecki akcent w biografii.

i w ogóle miewam różne takie ;-)
o, mam choćby coś takiego, że szymborska jest dla mnie strawialna,
tylko i wyłącznie po niemiecku...

tutaj: fragment rozmowy z kamieniem:

ich klopfe an die tür des steins.
»ich bin's, mach auf.
laß mich ein,
ich will mich umschaun in dir,
dich einatmen wie die luft.«


* * *
nabrać życia jak tchu...
* * *
na zdjęciu ja, pracownia,
w tle shradta

wtorek, października 19, 2010

skąd się wzięło

otóż dzisiaj wyjaśnię skąd się wzięło zee-watt-a-NEH-ho

jak sama nazwa wskazuje ;-) jest to zapis fonetyczny jak powinno się wypowiadać: zihuatanejo.

a zihuatanejo- to pewne miasto w meksyku...

zihuatanejo jako takie jest ważne dla mnie- nie przez meksyk,
ale przez stephena kinga, tima robbinsa, morgana freemana-
czyli przez skazanych na shawshank.

przyznaję: że opowieść tę uwielbiam.

według mnie nie ma chyba piękniejszej opowieści o przyjaźni. i o nadziei.
o marzeniach, i o spełnieniach snów.
gdzie zihuatanejo to właśnie- słowo klucz- na myśli o wolności,
na wolne myśli,
na wolność w głowie i w nas samych

i że ja też mam nadzieję, że wiele rzeczy mi się uda,
i że mam nadzieję, że zihautanejo istnieje naprawdę dla każdego z nas.
i że ocean jest błękitny jak w snach
- to choć daleko mam do samego oceanu
- wchodzę w każdą napotkaną kałużę.

poniedziałek, października 18, 2010

gdy byłam mała

gdy byłam mała wierzyłam, że
moja niemiecka ciocia nie rozumie, a wręcz nie słyszy hałasu, który czynię ja,
bo przecież ja hałasuję po polsku.

gdy byłam mała wierzyłam, że
ta sama ciocia nie potrafi układać klocki domina tak,
by przewrócone ułożyły się w pewien wzór.

i choć w naszym domu częściej pachniało bzem i tulipanami,
niż konwaliami,
wierzyłam, że pewne rzeczy są takie, jak je sobie wyobrażałam,
jakie według mnie, i zgodnie z tym, co mówili mi rodzice być powinny.

a obecnie- co jakiś czas,
jak mi się wydaje, że już pewnej granicy zachowania, sposobu bycia przekroczyć nie można,
spotykam się z sytuacją, że ktoś pokazuje, że granicę można przesunąć jeszcze dalej.

czasami, jak patrzę z punktu przekonań jakie miałam będąc dzieckiem,
wydaje mi się, że ta granica została przesunięta poza horyzont,
że dawno już ją straciłam z oczu.

a tak wiele chciałabym po prostu widzieć.
mieć dobro w zasięgu ręki.

nadal: chcę się upierać przy zdaniu, że wierzę w ciebie- człowieku.

* * *
nadal mnie chwilami bawi jak ktoś eskaluje jakieś problemy.
do momentu, kiedy taka eskalacja mnie nie dosięga.

i choć to szalenie subiektywne: dziwi mnie,
że w takich sytuacjach nie wszyscy widzą spraw, tak jak widzę je ja.
albo, że nie widzą ich w sposób tak prosty jak prosto widziane być powinny,
gdzie biały jest białym, gdzie tak zawsze tak znaczy...
ja wiem, że temida ślepa jest,
ale przecież sprawiedliwość, rozwaga czy rozsądek- jedno oblicze mają...

sobota, października 16, 2010

kolorowo mi

jakiś czas temu przyznałam się do zachwycania się ilustracjami dla dzieci - autorstwa cicely mary baker
dzisiaj temat nieco poważniejszy ;-)

zważywszy, że jestem wielką miłośniczką haftu,
i haftować bardzo, ale to bardzo lubię
- i dodając do tego informację, że bywam zrywami bardzo ambicjonalna to....
... to zdarza mi się twierdzić, że nie ma rzeczy, której bym w hafcie nie zrobiła...

ale, ale - dzisiaj miało być nie o tym.
jak cicely mary baker- jest dla mnie niedoścignionym wzorem dla twórczości dziecięcej,
to tak team tylkowskiego z brygady ilustris.pl zachwyca mnie nie ustanie prostotą piękna.

kilka kresek, kilka kredek- i już się do nas z papieru kolorowy obrazek uśmiecha.
jak tutaj: zielona koniczyna- obowiązkowo czterolistna, jako zwiastun pogody i szczęścia.


albo- kolorowa kredka, podobna do tej, jaką czasem w kolczykach noszę,
dzięki której pomaluję twój świat.
albo- ty pomalujesz mój....



albo, taka hop-hopsasa kartka,
- projekt paweł loroch- oczywiście z ilustris.pl


* * *
oczywiście- z tych dzisiaj wymienionych najbardziej mnie zachwyca
druzgocąco piękny uśmiech z rana.
i tak- "robiłam" to kiedyś w hafcie ;-)
i tak samo, sobie od lat obiecuję, że zrobię taki haft i dla siebie,
że zawiśnie coś takiego, gdzieś, kiedyś tam- w moim domu.
w ramach ciągłego przypomnienia- żeby dzień zawsze uśmiechem zaczynać,
żeby z taką otwartością wyczekiwać każdej kolejnej chwili w życiu.

z tego miejsca i wam- takich druzgocąco pięknych uśmiechów o poranku życzę ;-)

piątek, października 15, 2010

zdarza się czasami

a i owszem, czasami zdarza mi się myśleć.

choć przyznaję, że najczęściej na zbyt wiele rzeczy reaguję impulsywnie,
i czasem (chyba) zbyt emocjonalnie.

i czasem przejmuję się rzeczami, na które nie mam żadnego wpływu,
a innym razem omijam szerokim łukiem kwestie, w które zdecydowanie powinnam się zaangażować.

co istotne- nie ukrywam, że kieruję się bardzo subiektywnie pojmowanym zen.
i na większość rzeczy patrzę sobie z mojego punktu widzenia.

na niektóre sprawy mam bardzo niski próg tolerancji,
(i na te reaguję strasznie bardzo mocno)
inne- z kolei- zupełnie mnie nie ruszają...

jak widać: po prostu blondynka ;-)

środa, października 13, 2010

instrukcja vol.2

i już drogą internetową dostałam prawa własności wg fretki.

czyli fretkowe spojrzenie na podejście do stanu posiadania.

1. jeśli mi się podoba, to jest moje
2. jeśli mam to w pyszczku, to moje
3. jeśli miałam to jakiś czas temu, to moje
4. jeśli mogę ci to odebrać, to moje
5. jeśli wygląda jak moje, to moje
6. jeśli jest to moje, to nie może być twoje.
7. jeśli widziałam to pierwsza, to moje
8. jeśli masz coś, i odłożysz, to moje
9. jeśli pogryzę coś, wszystkie kawałki są moje
10. jeśli to kiedyś było twoje, zapomnij o tym…
11. jeśli jest zepsute, to twoje
12. jeśli jest jadalne to zawsze jest moje

* * *
nadal twierdzę, że fretki są przeurocze ;-)

wtorek, października 12, 2010

instrukcja

swego czasu obiecałam, że napiszę instrukcję z obsługi fretek.

ale ale, zanim to nastąpi: małe wprowadzenie.
pierwsza fretka trafiła do mnie wiele lat temu- jako efekt pewnej rozmowy.
a dokładnie rozmowy z magdą, której to znajomi nabyli podówczas takiego potwora.
nasłuchawszy się opowieści- pierwsze co zrobiłam- pobiegłam do sklepu zoologicznego
( po drugiej stronie ulicy) żeby wyoglądać zwierzątko.

zobaczywszy je, z miejsca się zakochałam, stwierdziłam, że aj luv fretki, że #musthave,
że w życiu bardziej uroczego stworzenia nie widzialam,
i czegoś aż tak bardzo stworzonego do drapania za uszkiem.

ależ byłam niemądrym misiem....

już pierwsze dni z ogonem pod wspólnym dachem nauczyły mnie wielu, wielu rzeczy.

oto przykładowe:
- fretka doskonale wie, czego jej nie wolno- jeśli nie wolno jej wchodzić do kuchni-
to przynajmniej ustawi się tak, żeby przynajmniej łapkę na terytorium kuchennym postawić....
- fretka doskonale wie, czego jej nie wolno- i jeśli zostanie zauważona na niecnych zabawach,
na pewno NIE usłyszy, że jest wołana....
- kosz na śmieci to JASKINA SKARBÓW
- każde jedzenie, które znajduje się na horyzoncie (bliższym lub dalszym) należy ukraść.
(rekordem było, jak zuza, po grzejniku wlazła na parapet, by ukraść naleśnika)
- w cudzej misce ZAWSZE jest fajniejsze jedzenie (zwłaszcza w misce psa)
- nie ma szafki, do której nie dałoby się wejść
- jedną z najciekawszych zabaw jest kradzenie skarpet i chowanie ich za/pod tapczanem
- i w ogóle budzenie pańci, przez przejechanie mokrym i zimnym nosem
ma mniej więcej 1000 pktów do fun
- tudzież obudzenie pańci przez uszczypnięcie ząbkami dużego palucha u nogi- też jest wysoko punktowane
- kwiaty w doniczkach to twój WRÓG
- jeżeli fretka przebywa z pańcią na biwaku, i w ogólnie pojętym plenerze- koniecznie,
ale to koniecznie musi spać co najmniej na kocyku.
chociaż mile widziane jest udostępnienie fretce fotela/leżaka.
- jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi dla fretki jest plaża- no bo tyyyyle piasku,
w którym wszystkie zabawy są dozwolone...
- zimą fretka nie przejdzie ani kroku- jeśli ma tylko w zasięgu wzroku sanki...

więcej mądrości fretkowych sobie jeszcze przypomnę,
i pewnie co jakiś czas będę dorzucać kolejne.

dodam, że fretki są zwierzętami bardzo charakternymi- i właściwie każda wyróżnia się czymś innym.
np. misiek- był tak mądrym ogonkiem, że nauczył się chodzić przy nodze jak pies,
więc na spacerach rzadko wymagał smyczy,
a z kolei zuza była stworzeniem wybitnie kieszonkowym- i podróżowała zazwyczaj w czyjejś kieszeni.
(razu pewnego nawet na spacery wychodziła z dziadkiem, siedząc w kieszeni jego kamizelki)

lubię na fotelu ♥ ....

lubię na fotelu ♥ ....

cdn.
prosimy nie regulować odbiorników ;-)

czwartek, października 07, 2010

ciągle

ciągle coś się dzieje,
ostatnio same zmiany,
w międzyczasie nadal staram się czytać książki.

powinnam też zacząć się przejmować różnymi rzeczami,
a jednak się nimi zupełnie nie przejmuję.

kilka wyborów za mną- zdroworozsądkowych,
a jednak powoli, spokojnie i w swoim tempie- ten rozsądek doganiają powoli uczucia.
myślę, że to będzie dobry czas.

ostatnio przeczytałam pewne książki - o podobnej tematyce.
i jak jedna z nich była tylko taką lekturą lekką,
druga- niby temat podobny- a opowieść przejęła mnie do głębi.

co będzie dalej- zobaczymy...

no. 3

scena z życia korpo.

mamy nadać przesyłkę z PL do FR.
dokładnym adresem przeznaczenia (tego francuskiego) dysponuje j.

a więc jakby nigdy nic- ślę do j. maila z zapytaniem.
czekam jedną godzinę, drugą... i nic.
zero reakcji. no null, zero.

zatem każą mi wydzwonić j.
dzwonię i dzwonię.
odbiera koleś z korpo, do którego przynależy j.

i ja z tekstem:
- że jak, że dlaczego- j. nadal nam nie odpowiedziała na maila,
że przecież ta przesyłka musi wyjść z PL teraz już natychmiast.

kolo odpowiada: bo j. nie pracuje teraz.

ja: jak to??
- że jak to nie pracuje? my pracujemy a j. nie?
że dlaczego??

wtem koleś na to:
bo u nas jest 22:30....

...
smart tip: w australii jest INNA strefa czasowa.
niestety ja...

czwartek, września 30, 2010

no. 2

scena z życia.

wycieczka do kina na salt.
(miesiąc wcześniej- dokładnie w tym samym gronie byliśmy na incepcji).

wychodzimy z kina.
ja: ale jednak incepcja lepsza.
k.: no właśnie! chłopaki w klubie mówili, że byli ostatnio na takim fajnym filmie.
ja: na jakim?
k.: na incepcji. ponoć fajna rzecz...

k. to jak widać osoba: która nie tylko miewa problemy z poznawaniem znajomych,
ale i zapamiętywaniem filmów. ;-)
według k. ścieżka dźwiękowa ze stawki większej niż życie brzmi w przybliżeniu tak: czymczymczymczym

środa, września 29, 2010

no. 1

scena z życia korpo.

jaką odpowiedź można uzyskać na maila:
potrzebna jest nam jeszcze informacja o powierzchni apartamentów.

odpowiedź:
częściowo płytki, częściowo parkiet.

...

wtorek, września 28, 2010

projekt 52 ksiązki: mode on

i wrzesień.

Lp. Autor Tytuł Ilość stron
1. onichimowska- samotne wyspy i storczyk, 127
2. onichimowska- żegnaj na zawsze, 145
3. onichimowska- trudne powroty, 131
4. onichimowska- bliscy nieznajomi, 151
5. harris robert- enigma, 367
6. onichimowska- hera moja miłość, 160
7. onichimowska- lot komety, 192
8. chmielewska- klin, 232
9. chmielewska- autobiografia t.1, 317
10. chmielewska- autobiografia t.2, 295
11. chmielewska- autobiografia t.3, 317
12. chmielewska- autobiografia t.4, 341
13. chmielewska- autobiografia t.5, 287
14. przybylska ewa- dotyk motyla, 148
15. Susanna Kaysen- przerwana lekcja muzyki, 160
16. Audrey Niffenegger - zaklęci w czasie, 500
17. Jodi Picoult- bez mojej zgody, 439
18. Jodi Picoult- jak z obrazka, 359
19. carroll- czarny koktajl, 155
20. carroll- cylinder heidelberga, 168
21. coben harlan- nie mów nikomu, 352
22. coben harlan- bez pożegnania, 414
23. coben harlan- jedyna szansa, 415
24. coben harlan- tylko jedno spojrzenie, 398
25. coben harlan- niewinny, 415
26. coben harlan- w głębi lasu, 416
27. coben harlan- zachowaj spokój, 448
28. melvin burgess- ćpun, 286
29. jonathan carroll- upiorna dłoń, 210

w sumie: stron 8345

oraz w sumie: 123 książki
i w sumie: 38654 stron


stay tuned ;-)

środa, września 22, 2010

a na półce zamieszkał słoń

moja przygoda z książkami zaczęła się wiele lat tamu.

nie będę opowiadać przygód związanych z samą nauką czytania, dość, że pełnoprawnym
czytelnikiem stałam się w wieku lat sześciu, dostając kartę czytelnika w bibliotece.

i tak od tamtej pory trwa ten mój romans ze słowem pisanym.

dotychczas- na moją półkę z książkami trafiało praktycznie wszystko
- co miałam zamiar przeczytać,
- co zdarzyło mi się przeczytać, i w danej chwili mi się podobało
- co powinnam była przeczytać…
i właściwie tych powodów można by podać bez liku, i różnych przyczyn,
dla których takie a nie inne książki u mnie się znalazły.

i przyznaję, przez długi czas- ogrom posiadanych przeze mnie książek zupełnie mi nie przeszkadzał.
aż chyba do momentu gdy odkryłam, że z rzeczy, które miałam zamiar przeczytać
- i był to ptasiek whartona, od momentu zakupu leżał na półce, i nawet nie był wyjęty z folii.

w łaściwie najtrudniej mi było zaprowadzić porządki właśnie w książkach.

bo książka to jest takie coś, co nie dotyczy tylko nas, ale według mnie jest przedmiotem
mającym większe konotacje z emocjami osoby, niż choćby torebka,
czy pamiątka z podróży.

książka jest nadzieją i zachętą do swoistego spotkania. spotkania z bohaterami,
z ich losami, nadziejami, a także, spotkaniem z naszym wnętrzem.
bo to jak odbierzemy dane słowa, które sekwencje słów nas zachwycą,
jest już kwestią indywidualną.

lubiłam myśleć sobie, że oto, jak będę mieć wolny wieczór,
albo przydarzy się jakaś kolejna deszczowa sobota, to oto zasiądę sobie w fotelu,
z kubkiem gorącej herbaty, i pochylę się nad jakąś nową lekturą.
albo doczytam sobie jakieś informacje, z dzieła naukowego, na które zazwyczaj brakuje mi czasu,
bo nie jest ta wiedza związana z moją pracą,
a jednak, chciałabym to wiedzieć.

zawsze uważałam, że powinno się starać spróbować dotknąć różnych rzeczy.
bez tego- tak naprawdę- nigdy się nie przekonamy, czy coś lubimy, czy też nie,
nie lubię zbyt często czynić założeń a priori- stąd i na przykład znalazł się swego czasu na tej półce podręcznik do botaniki ( tak naprawdę botanika jest jedynym działem biologii, który mnie interesuje).

przyznaję, że na samym początku pomysł ograniczenia, czy w ogóle jakiegoś uporządkowania biblioteki mnie ogromnie przerażał.
strasznie bardzo mocno.

wydawało mi się bowiem, że to będzie oznaczało, że czynię definitywny rozbrat
z własnymi planami, oczekiwaniami, a nawet wręcz marzeniami,
- że pozbawiam się tej magii kryjącej się w słowach…

przyznaję, że początki były trudne…
choć chyba dlatego zaczęłam od uporządkowania podręczników ze studiów-
i np. podręczniki do przedmiotów, które po prostu zdałam dla samego zdania
- spokojnie oddałam do uczelnianiej biblioteki.
potem przyszła kolej na przedmioty- na które dotychczas brakowało mi czasu
- i zostawiłam sobie kilka najważniejszych rzeczy, na które mam plan,
żeby je w ciągu najbliższego pół roku przeczytać.
jeśli mi się nie uda- to pewnie też oddam do biblioteki.

najtrudniejszym krokiem było uporządkowanie rzeczy, które miałam zamiar przeczytać,

właśnie dla uzupełnienia zwykłej wiedzy, dla sprawdzenia, czy naprawdę są takie straszne,
albo dla uzupełnienia wiedzy- powiązanej z dawnymi zainteresowaniami.

przyznaję, że zostawiłam dużo rzeczy sentymentalnych, kilka książek z dzieciństwa,
bez których nie umiem się obejść, mimo tego, że już do nich nie wracam.
ale lubię myśl o tym- i wspomnienie tego, co swego czasu dała mi ich lektura.

co będzie dalej?
nie wiem.
nie mam najmniejszego pojęcia.

chociaż mam nadzieję, że za jakiś czas, mimo tego, że bez wątpienia przyjdą nowe książki,
uda mi się jednak zachować pewne zen i harmonię.

gdy teraz patrzę na tak w sumie ogołocone półki, w porównaniu z tym, co było kiedyś,
myślę sobie, że to jest początek jakiejś nowej epoki.

i że choć nie ma na nich wielu książek, które stały jeszcze kilka miesięcy temu,
to i tak sądzę, że wbrew pozorom potrzebny był mi ten krok.
wiem, że kilka książek wróci za jakiś czas.
wiem, że na tyle chcę poznać pewne rzeczy, pewne sprawy, że wrócą.
* * *
i ktoś mógłby zapytać- czy wobec tego nie mogły poczekać?
odpowiem, że nie.
bo to takie nie-czekanie jest też lekcją dla mnie samej, na uporządkowanie pewnych rzeczy, pewnych myśli.
jest lekcją opanowania różnych słabości, próbą opanowania też różnych nieraz zbyt impulsywnych działań.
i jeśli coś teraz wróci, to wiem, że wróci właśnie wtedy- kiedy ku temu będzie czas, pora i miejsce.

i tak naprawdę, już nie mogę się doczekać, takiej siebie,
takiego wieczoru, czy deszczowej soboty, kiedy ten czas będę mogła specjalnie
i w sposób wybrany poświęcić choćby na lekturę tej botaniki.
albo owego ptaśka whartona.

a tymczasem na półce, w tak zwanym międzyczasie zagości pewien słoń.
i muszelka przywieziona znad morza

poniedziałek, września 20, 2010

chciałabym...

chciałabym umieć wiele rzeczy.
przede wszystkim chciałabym umieć pewne rzeczy określać w sposób jasny i zdecydowany.

choćby umieć powiedzieć która pora dnia jest moją ulubioną.
wrocław lubię o poranku. pragę o zmierzchu,
a wszystkie miejsca, które odwiedzam- staram się przede wszystkim zwiedzać także nocą.

od zawsze zresztą powtarzałam, że uwielbiam noc, nocne spacery,
nocną ciszę, oraz czasem nocny szum.
inaczej pachnie nocą nawet jazda tramwajem...

a tymczasem...
kiedyś nie wyobrażałam sobie siebie bez czegokolwiek w kolorze czerwonym,
dzisiaj uważam, że ten kolor jest za bardzo rzucający się w oczy,
że owszem, czerwona babcina chusta tak, ale resztę poproszę w wersji stonowanej.

kilka miesięcy temu sądziłam, że podjęłam pewną decyzję,
z kategorii zdecydowanych i konkretnych, czemu głośno przyklaskiwał tg.
a jednak- z biegiem czasu okazało się, że ani decyzja tak naprawdę nie została podjęta,
ani przesłanki nie były takie, jakie nam się wydawało, że są.

czasami patrzę na siebie z boku, i nie widzę w sobie osoby dorosłej.
cały czas zdarza mi się mówić, że dorośli to, czy dorośli tamto.

bo czasami mi się wydaje, że dorosłość jest odległa ode mnie o lata świetlne,
kiedy nawet czasem trudno mi się zdecydować,
czy płatki na śniadanie zjem z jogurtem truskawkowym, czy z brzoskwiniowym....

czwartek, września 16, 2010

poniekąd prywatnie

ostatnio znowu mam pomysł na czytanie książek seriami.
właściwie w miarę możliwości staram się tak czynić zawsze- że jak w coś wchodzę,
to już lecę te tomy po kolei i do końca.
co jest przydatne zwłaszcza przy seriach w stylu harrego pottera,
czy choćby woukowych wichrach i wojnach
- bo wtedy mam ciągłość historii, losów bohaterów.

inaczej się to ma- w przypadku- gdy jako serię traktuję całą twórczość jakiegoś autora.
bo czasem zdarza się, że jakąś rzecz mam już przeczytaną 6 razy,
a inną wcale...
i potem w przypadku serii za bardzo nie wiem jak to rozwiązać.

taki dylemat i dramat pytań pojawił się u mnie ostatnio np. w odniesieniu do twórczości fredericka forsytha.
no bo np. akta odessy czytałam już kilka razy, a w chwili obecnej nie mam na nie nastroju.
więc, chyba po prostu przeskoczę do fałszerzy... to się jeszcze okaże,
bo póki co uprawiam czytanie różnych innych książek.

ale, ostatnio, nie tylko z uwagi na postcrossing, ale i inne nastroje,
coraz poważniej kusi mnie pochylenie się nad carrollem (jonathanem).

w końcu nawet nabyłam ramę, żeby sobie oprawić w nią mega wielki jonathanowy poster ;-)

a tymczasem do moleskine'a trafił taki oto jonathanowy cytat:

nie ma znaczenia, czy w to wierzysz, czy też nie.
niech wszystkie dobre rzeczy spotkają tych, którzy dają posłuch.
- cudowne albańskie opowieści

wtorek, września 14, 2010

time of changes. zen.

za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś,
niż tego, co zrobiłeś. więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań...
..złap w żagle pomyślne wiatry. podróżuj, śnij, odkrywaj.

mark twain

* * *

w ostatnim czasie dopadło mnie znowu zapalenie ucha,
tak, że odechciewało mi się wszystkiego.
przerażało mnie nawet myślenie, że wypadałoby choćby zacząć pakować książki przed przeprowadzką.
przyznaję, w pierwszej chwili- na tę przeprowadzkową zmianę zareagowałam gromkim hurra,
po czym mi przeszło.
co zadziwiające- łatwiej mi było jakoś się ogarnąć i zebrać do przeprowadzki,
gdy miałam więcej rzeczy, więcej książek...
bo wtedy skrzykiwało się parę osób, robiło małą rewolucję, i już.
tym razem, przy tak ograniczonym stanie posiadania- widzę, że całość pakowania należy do mnie.
no i to- w połączeniu z uchem- przerastało mnie niezmiernie.

doszłam też do etapu, że stwierdziłam, że chyba wyrosłam z postawy:
na złość mamie odmrożę sobie uszy.
i przy drugim zapaleniu ucha w tym roku- już teraz zaczęłam nosić czapkę.
( w moim przekonaniu w miarę gustowną, w której jeszcze jako tako wyglądam...
ale co mi tam, wolę już nawet wyglądać źle, a mieć spokój z uszami)

poza tym dużo się dzieje w kwestiach prywatnych.
znaczy to jest tak- że z jednej strony dzieje się dużo, z innych wręcz przeciwnie.
jeszcze pół roku temu, pewne perspektywy wyglądały zupełnie inaczej-
i chwilami nawet wręcz zachęcająco,
obecnie sobie myślę, że jakże mogłam widzieć w nich cokolwiek tak zachęcającego.

jak zwykle wydarzyło się też trochę rzeczy, które postawiły mnie na głowie.
mój świat, moje pomysły i moje wyobrażenia.
i myślę sobie, że do pewnych rzeczy nigdy nie nabiorę dystansu.
mimo wszystko zawsze będzie mnie dziwić, że pewne rzeczy, pewne osoby- zawodzą.
myślę sobie, że to przecież jest tak, że czasem zawodzę ja.

i teraz myślę sobie, że nawet takie zadziwienia są w życiu potrzebne.
nawet zawody.
potrzebna jest czasem taka równowaga, taka, gdy ślepa temida dzieli los.

środa, września 08, 2010

zachwycenia #1

jedne z najpiękniejszych ilustracji/ obrazków jakie widziałam.

i niestety spotkałam się z nimi po raz pierwszy w wiedniu,
co chyba dało mi dużo do myślenia w sensie mojej niedoszłej kariery jako artysztka
(lub tfurca ;-))

autorka: cicely mary baker


(dodam, że cicely baker jest autorką nie tylko tych ilustracji,
ale także- każdy elfik ma swoją własną rymowankę,
stworzyła nawet specjalny album z alfabetem z tymi elfami)

wtorek, sierpnia 31, 2010

#blogday 2010

ostatnio jakoś tak przegapiam dużo różnych akcji.
i na tę też tak właściwie załapuję się na ostatni dzwonek.

blogi które odwiedzam najczęściej,
gdzie staram się bywać, i być nieustająco na bieżąco widać w linkowni po prawej stronie.

dzisiaj, przedstawię kilka innych blogów.

1. wszechświat w pudełku
o ksiązkach, różnych zachwyceniach,
prywatnych przemyśleniach, czasem sentymentalnie.

2. dylematy filolożki

nie tylko o języku ;-)

3. matka ją opierniczyła
sceny z życia codziennego- rodzinnego.
w roli głównej: matka z córką.

4. napoleona kącik w sieci
dlatego, że ponieważ ;-)

5. kieszenie jak ocean
ewa, która jest ewenementem ;-)
o książkach, filmach, o rzeczach pięknych,
o inspiracjach- w sumie o tym wszystkim, co tygryski lubią najbardziej

projekt 52 książki: mode on

i sierpień.

Lp. Autor Tytuł Ilość stron
1. rowling- harry potter i zakon feniksa, 954
2. rowling- harry potter i książę półkrwi, 704
3. rowling- harry potter i insygnia śmierci, 782
4. higgins clarck mary- śmierć wśród róż, 223
5. sheldon- czy boisz się ciemności, 229
6. sheldon- nic nie trwa wiecznie, 272
7. sheldon- mistrzyni gry, 424
8. sheldon- pamiętna noc, 263
9. rosiek- pamiętnik narkomanki, 391
10. sheldon- spadające gwiazdy, 320
11. sheldon- ranek południe noc, 313
12. forsyth- dzień szakala, 456
13. sheldon- wiatraki bogów, 345
14. sheldon- naga twarz, 176
15. sheldon- piaski czasu, 349
16. sheldon- po drugiej stronie ciemności, 365
17. forsyth- diabelska alternatywa, 512
18. forsyth- czysta robota, 240
19. forsyth- psy wojny, 371
20. king- carrie, 188
21. king- strefa śmierci, 429
22. king- podpalaczka, 460
23. chmielewska- zwyczajne życie, 239
24. chmielewska- większy kawałek świata, 230
w sumie: stron w sierpniu: 9235

oraz w sumie: 94 książki
i w sumie: 30037 stron


stay tuned ;-)

poniedziałek, sierpnia 30, 2010

słowa to są rzeczy

słowa to są rzeczy niewidzialne...

od lat- największe znaczenie dla mnie mają słowa.

a za najbardziej magiczne uważam słowa napisane.
i te niewypowiedziane.

stąd też- nauczyłam się swego czasu migać. do dzisiaj mam wrażenie,
że więcej umiem powiedzieć migając, niż mówiąc.
bo przy miganiu liczy się wszystko- każdy błysk w oku, przelotny uśmiech,
pewniejszy ruch ręki.

stąd też- bardzo lubię pisać listy. papierowe.
naklejać znaczki, i wysyłać je w podróż poprzez czas i przestrzeń.

stąd też: w ostatnich dniach wpisałam się do akcji postcrossing- gdzie pocztówki przemierzają świat.

myślę sobie, że to też jest lekcja dla mnie.
bo tutaj nie ma miejsca na wielostronicowe rozważania.
jest miejsce na kilkanaście słów, kilka zdań.
na gest ku pokrzepieniu, na gest otwartości wobec drugiej osoby
- że choć jest gdzieś daleko, że choć pewnie ten kontakt będzie tylko jednorazowy,
to nadal pozostaje gestem ważnym.

myślę sobie, że to jest dobry sposób na nauczenie się przekazywania myśli,
dzielenia się różnościami, uczenia się otwartości wobec innych.
małymi kroczkami.

* * *
chociaż moje pocztówki mają do pokonania praktycznie pół świata ;-)
to dla mnie samo napisanie tych kilku słów
- jest małym krokiem w stronę otwartości.
pocztówkowy świecie- przybywam!

piątek, sierpnia 27, 2010

teolog przy nadziei

co jakiś czas wracam do tego artykułu: wywiadu z ks. profesorem hryniewiczem.
z różnych względów.

najważniejszym z nich jest dla mnie chyba to- że jak w przypadku ks.hryniewicza
-ileśdziesiąt lat kapłaństwa nie daje odpowiedzi na niektóre pytania.

jest to dla mnie lekcją i pouczeniem, że wiara stanowi wyzwanie każdego nia,
że codziennie mierzymy się z różnymi sprawami,
i na wszystkie z nich powinniśmy umieć patrzeć przez pryzmat wiary.
co niekiedy bywa niesamowicie trudne- jak sam pokazuje nam hryniewicz.

u jana św. od krzyża znajdujemy zapisyu o nocy ciemnej wiary.
i noc ciemna przez wiele lat była dla mnie abstrakcją.
że jak bóg- który jest bogiem światła- wyłącza nam to światełko.

teraz myślę sobie, że to nie jest do końca tak- jak mi się wydawało.
że czasem za bardzo opieramy się na widzialnych znakach, prawie wręcz namacalnych.
i jakoś nam nie przychodzi do głowy- że właśnie najważniejsza jest taka ufność,
gdy nawet w ciemność, w zamkniętymi oczami poszlibyśmy bez zastanowienia.