wtorek, sierpnia 31, 2010

#blogday 2010

ostatnio jakoś tak przegapiam dużo różnych akcji.
i na tę też tak właściwie załapuję się na ostatni dzwonek.

blogi które odwiedzam najczęściej,
gdzie staram się bywać, i być nieustająco na bieżąco widać w linkowni po prawej stronie.

dzisiaj, przedstawię kilka innych blogów.

1. wszechświat w pudełku
o ksiązkach, różnych zachwyceniach,
prywatnych przemyśleniach, czasem sentymentalnie.

2. dylematy filolożki

nie tylko o języku ;-)

3. matka ją opierniczyła
sceny z życia codziennego- rodzinnego.
w roli głównej: matka z córką.

4. napoleona kącik w sieci
dlatego, że ponieważ ;-)

5. kieszenie jak ocean
ewa, która jest ewenementem ;-)
o książkach, filmach, o rzeczach pięknych,
o inspiracjach- w sumie o tym wszystkim, co tygryski lubią najbardziej

projekt 52 książki: mode on

i sierpień.

Lp. Autor Tytuł Ilość stron
1. rowling- harry potter i zakon feniksa, 954
2. rowling- harry potter i książę półkrwi, 704
3. rowling- harry potter i insygnia śmierci, 782
4. higgins clarck mary- śmierć wśród róż, 223
5. sheldon- czy boisz się ciemności, 229
6. sheldon- nic nie trwa wiecznie, 272
7. sheldon- mistrzyni gry, 424
8. sheldon- pamiętna noc, 263
9. rosiek- pamiętnik narkomanki, 391
10. sheldon- spadające gwiazdy, 320
11. sheldon- ranek południe noc, 313
12. forsyth- dzień szakala, 456
13. sheldon- wiatraki bogów, 345
14. sheldon- naga twarz, 176
15. sheldon- piaski czasu, 349
16. sheldon- po drugiej stronie ciemności, 365
17. forsyth- diabelska alternatywa, 512
18. forsyth- czysta robota, 240
19. forsyth- psy wojny, 371
20. king- carrie, 188
21. king- strefa śmierci, 429
22. king- podpalaczka, 460
23. chmielewska- zwyczajne życie, 239
24. chmielewska- większy kawałek świata, 230
w sumie: stron w sierpniu: 9235

oraz w sumie: 94 książki
i w sumie: 30037 stron


stay tuned ;-)

poniedziałek, sierpnia 30, 2010

słowa to są rzeczy

słowa to są rzeczy niewidzialne...

od lat- największe znaczenie dla mnie mają słowa.

a za najbardziej magiczne uważam słowa napisane.
i te niewypowiedziane.

stąd też- nauczyłam się swego czasu migać. do dzisiaj mam wrażenie,
że więcej umiem powiedzieć migając, niż mówiąc.
bo przy miganiu liczy się wszystko- każdy błysk w oku, przelotny uśmiech,
pewniejszy ruch ręki.

stąd też- bardzo lubię pisać listy. papierowe.
naklejać znaczki, i wysyłać je w podróż poprzez czas i przestrzeń.

stąd też: w ostatnich dniach wpisałam się do akcji postcrossing- gdzie pocztówki przemierzają świat.

myślę sobie, że to też jest lekcja dla mnie.
bo tutaj nie ma miejsca na wielostronicowe rozważania.
jest miejsce na kilkanaście słów, kilka zdań.
na gest ku pokrzepieniu, na gest otwartości wobec drugiej osoby
- że choć jest gdzieś daleko, że choć pewnie ten kontakt będzie tylko jednorazowy,
to nadal pozostaje gestem ważnym.

myślę sobie, że to jest dobry sposób na nauczenie się przekazywania myśli,
dzielenia się różnościami, uczenia się otwartości wobec innych.
małymi kroczkami.

* * *
chociaż moje pocztówki mają do pokonania praktycznie pół świata ;-)
to dla mnie samo napisanie tych kilku słów
- jest małym krokiem w stronę otwartości.
pocztówkowy świecie- przybywam!

piątek, sierpnia 27, 2010

teolog przy nadziei

co jakiś czas wracam do tego artykułu: wywiadu z ks. profesorem hryniewiczem.
z różnych względów.

najważniejszym z nich jest dla mnie chyba to- że jak w przypadku ks.hryniewicza
-ileśdziesiąt lat kapłaństwa nie daje odpowiedzi na niektóre pytania.

jest to dla mnie lekcją i pouczeniem, że wiara stanowi wyzwanie każdego nia,
że codziennie mierzymy się z różnymi sprawami,
i na wszystkie z nich powinniśmy umieć patrzeć przez pryzmat wiary.
co niekiedy bywa niesamowicie trudne- jak sam pokazuje nam hryniewicz.

u jana św. od krzyża znajdujemy zapisyu o nocy ciemnej wiary.
i noc ciemna przez wiele lat była dla mnie abstrakcją.
że jak bóg- który jest bogiem światła- wyłącza nam to światełko.

teraz myślę sobie, że to nie jest do końca tak- jak mi się wydawało.
że czasem za bardzo opieramy się na widzialnych znakach, prawie wręcz namacalnych.
i jakoś nam nie przychodzi do głowy- że właśnie najważniejsza jest taka ufność,
gdy nawet w ciemność, w zamkniętymi oczami poszlibyśmy bez zastanowienia.

czwartek, sierpnia 26, 2010

karty na stół

decyzja została podjęta wiele lat temu.
byłam przekonana, że opierałam się na logicznych i rozważnych przesłankach.

po latach się okazało, jak bardzo wyznaniowy jest to wybór.

bo decyzja- o podpisaniu deklaracji nie oznacza tego, że przestało mi zależeć,
że zacznę przechodzić przez ulicę tylko na czerwonym świetle...
bo wyznaniowo- oznacza właśnie ufność, że nie ważne jakimi ścieżkami pójdę,
jakie drogi wybiorę, to wierzę, że zostanę poprowadzona drogami najlepszymi dla mnie,
najlepszymi jakie tylko istnieją.

ze swej strony- pozostaje mi zagwarantować, że uczynię wszystko,
co w mojej mocy- by uszanować to, co mam.

jest taka scena w filmie: kto nigdy nie żył, gdzie marta mówi janowi-
- że żyje po to, aby i on mógł żyć.

jest też odznaczenie: sprawiedliwego wśród narodów świata.

tak naprawdę w codziennym życiu nie liczą się takie odznaczenia- odznaczenie nie powinno być motorem działań.
ale dobrze mi się żyje z taką myślą, że staram się być sprawiedliwa w swoim życiu.
ale dobrze mi się żyje z taką myślę, że żyję nie tylko dla siebie,
i że jestem przekonana do tego, że ludzkie życie jest najwyższą wartością.

jako minimalista- zrezygnowałam z różnych kart klubowych,
zdecydowanej większości nie noszę ze sobą na co dzień.
jednak: nie ruszam się nigdzie - bez oświadczenia woli.
bo bez tego gestu, bez karty woli- tak naprawdę nie wyobrażam sobie siebie.

moje zen też jest takie- żeby każdą chwilą, każdym czynem świadczyć o sobie.
żeby każdy nasz gest był gestem ważnym, żeby podejmować takie wybory,
żeby ich nie żałować.
uratowanie czyjegoś życia- podpisanie oświadczenia woli- nic nie kosztuje.
tego wyboru nie da się żałować. never ever!

* * *
wyznaniowo:
twoje słowo jest lampą dla moich kroków i światłem na mojej ścieżce.
psalm 119, 105

wtorek, sierpnia 24, 2010

daję słowo: move on

przez ostatnie kilka tygodni, czy miesięcy próbowałam ogarnąć kilka prywatnych spraw.
jak wiadomo- z różnym skutkiem.

może w kilku aspektach te skutki nie były zbyt oszałamiające,
bo kurczowo trzymałam się różnych zaległości.

właściwie pierwszy taki przebłysk miałam kilka miesięcy temu jadąc na spotkanie z w.
i olśniło mnie wtedy- że nieważne co powiem,
to i tak nic nie zmienię. a nawet wręcz przeciwnie.
z każdą chwilą, z każdą kolejną próbą doprecyzowania , tak naprawdę się oddalałam.
i wysiadłam 3 przystanki wcześniej niż powinnam, i wróciłam do domu.

przez ten czas oczekiwałam różnych zmian- nie robiąc w ich kierunku żadnego zachęcającego gestu, mając nadzieję, że zmiany staną się same z siebie, bez mojego udziału.

a dzisiaj odważyłam się wyciągnąć do nich rękę.
i od razu zadzwoniłam do migi, chwaląc się tym.
i jak zwykle zaskoczyło mnie, że ona tak wiele rozumie.
i że ogromnym wyzwaniem było samo wykonanie takiego gestu
- tak naprawdę w stronę całego świata, i zaproszenie go do swojego życia.
niech się rozgości, niech wniesie nowe kolory, barwy i dźwięki.

move on (by urban dictionary:
jump out of the troublesome stuffs and go on with your life


* * *
nadal pracuję nad swoją listą 100things.
ale właśnie przestałam obawiać się tego, że na mojej liście znajdzie się ponad 100 rzeczy.
i z półki rzeczy przygotowanych do oddania- z powrotem odłożyłam na właściwie miejsce kolczyki w stokrotki.
za bardzo lubię nawet samą myśl o nich, takie przypomnienie, że oto są, wiosenne, że taki drobiazg, a jednak wiąże się z tyloma ciepłymi myślami, które pozostać mogą tylko moje.

a, i jednocześnie uświadomiłam sobie, że przez ten czas stosowałam bardzo wpażne (teologicznie) przesłanie i w strapieniu nie podjęłam żadnej decyzji.

poniedziałek, sierpnia 23, 2010

jak zacząć

właściwie stan posiadania jakoś tak przez wiele lat nie był dla mnie żadnym problemem
- no cóż- w czasach licealnych miałam jasno określone zasady gry
- jeśli coś chcesz- proszę cię bardzo- możesz mieć- ale za własne pieniądze.

potem był pamiętny wyjazd do wiednia, który w założeniu miał trwać 2 tygodnie,
i na który rześko i radośnie zapakowałam w torbę jedną spódnicę i dwie pary jeansów...

największe zmiany w moim stanie posiadania nastąpiły po moim powrocie,
zwłaszcza po wspólnym zamieszkaniu najpierw z iwoną, potem z ewą.
gdzieś w sposób niezauważalny stało się dla mnie oczywiste, że muszę mieć wszystko gustownie dopasowane kolorami, stylami...
że jak żółty szalik, to i żółta torebka.

aż pewnego dnia się obudziłam- i okazało się, że posiadam praktycznie 5 identycznych spódnic: jedna miała rozporek po lewej stroni, druga po prawej, trzecia z tyłu,
czwarta z przodu...
i wtedy zdecydowałam, że naprawdę najwyższy czas zapanować nad tą sytuacją,
zwłaszcza, że i tak źle się czułam z ogromem tylu rzeczy, że doszłam do wniosku,
że to nie tędy droga.

i że tak naprawdę nie ilość stanowi o stylowości.
i że nigdy nie lubiłam przesytu, i zawsze jednak starałam się wybierać rzeczy proste
i klasyczne.

wtedy też: pewnego pięknego dnia: otworzyłam szafę i wywaliłam wszystko na środek pokoju.
i dokonałam kilku radykalnych ruchów- odłożyłam na jedną stronę to wszystko,
co w moim przekonaniu było nadmiarem i zbytkiem.
na inną kupkę odłożyłam rzeczy, które zamierzałam pozostawić,
na trzecią te, co do których nie miałam zdania.
i zostawiłam całość tak na noc.

przyznaję, kusiło mnie kilka razy, żeby jednak przełożyć rzeczy z "do oddania" na "zostawić".
ale trzymałam się swojego zen.

i co zaskakujące: po czasie doszłam do wniosku, że te rzeczy, które odłożyłam ze statusem "do zastanowienia się"- tak naprawdę, w myślach nie traktuję już ich jako posiadane, gdzieś już mi w głowie przeskoczyła klapka, że jestem w stanie myśleć
o swoim stanie posiadania bez nich, tak, że nawet one zostały poddane akcji oddawczej.

jak mi teraz z takim stanem posiadania?
- przede wszystkim spokojniej. wygodniej.
przede wszystkim zdecydowanie.
przede wszystkim chyba w końcu doszłam do takiego punktu, że wiem, jak chcę wyglądać, że tak naprawdę z mniejszej ilości ciuchów jest mi łatwiej i wygodniej dobrać jakąś całość.

nadal lubię oglądać rzeczy, wystawy, czasem przeglądać kolekcje.
i czasami odzywa się we mnie jakiś "musthave", ale zazwyczaj mi przechodzi ;-)

nadal umawiam się od czasu do czasu na babskie wyjścia np. z elką.
ale wtedy: pozostaję na poziomie "oglądacza".
a czasami nawet odpuszczam sobie oglądanie, i zwyczajnie spotykam się z ludźmi
już "po" zakupach.

myślę, że daleko mi nadal do osiągnięcia stanu- gdzie posiadam tylko 100 rzeczy.
i tak szczerze mówiąc- nie zamierzam na siłę do tego dążyć.
chociaż z czystej ciekawości postanowiłam sobie stworzyć taką listę- ale tylko du użytku wewnętrznego- żeby uporządkować sobie wszystko w jednym miejscu z podziałem na kategorie, przeznaczenie, i dokonać potem na spokojnie oceny- jak kształtuje się moje zen.

* * *
tak wygląda kwestia wprowadzania mimimalizmu do mojej szafy,
a właściwie takie były początki.
po drodze było jeszcze dużo różnych różności.

o tym, jak zen zaczął się panoszyć na półkach z książkami- jeszcze opowiem.

choć nadal mimo wszystko- jak już coś mam przemyślane, i zdecydowane,
to i tak najczęściej staram się czekać do wyprzedaży.
bo skoro nigdzie mi się nie spieszy, to mogę przy okazji zrobić także krok w stronę eko(nomiczności) swej.

nadal: mam puszkę z dwuzłotówkami, na dzień rozrzutności, na jakąś zachciewajkę od czasu do czasu.
na którą normalnie szkoda by mi było kasy, albo nie byłaby do końca w stylu zen.
ale życie bez przyjemności.... ;-)

piątek, sierpnia 20, 2010

praktyczne ćwiczenia z minimalizmu

jest wiele teorii i pomysłów na minimalizm.
jedną z moich ulubionych zasad jest OITO- one in two out.

jak już wspominałam wcześniej: przede wszystkim proponuję zacząć od arkusza kalkulacyjnego, w którym zapisujemy słownie WSZYSTKIE wydatki - płatności kartą.
(płatności gotówkowe oznaczam różnie- np. jeżeli pobieram jakąś kwotę z bankomatu na konkretny cel- to go pod takim nazwą zapisuję w arkuszu,
albo po prostu zapisuję samo pobranie z kwoty z konta).
wbrew pozorom to nie jest działanie ograniczające - jak to mi kiedyś zarzucono,
nadal pozwalam sobie na różne przyjemności,
ale podglądając potem zawartość arkusza- łatwiej mi ocenić racjonalność wydatków,
lub zdecydowanie jej brak.
łatwiej dzięki temu- także właśnie mając w pamięci ten arkusz i nasze wnioski- planować kolejne wydatki.

kolejnym odkryciem, odgapionym u minimalistki jest dla mnie LISTA ZAKUPÓW.
i po przetestowaniu listy na różne sposoby- uważam, że to jest naprawdę świetny pomysł.
dzięki liście nie robię zakupów chaotycznie: nie robię niepotrzebnych zapasów
(dotychczas kierowałam się różnymi skojarzeniami, że coś się przyda, że coś na zapas nie zaszkodzi mieć).
nadal zdarza mi się wychodzić, poza ustalone punkty listy- ale czasami zwyczajnie zdarza mi się ulegać impulsowi i kupować coś, co i tak miałam zaplanowane- choć na później.

minimalistka miała pomysł roku bez zakupów, jest też inna inicjatywa - na miesiąc bez karty.
osobiście uważam- że oba pomysły mają swoje wady i zalety.
aczkolwiek- niestety więcej wad widzę w planie roku bez zakupów- zdrowy rozsądek kazałby się do niego jakoś przygotować, uczynić może jakieś zapasy- które w efekcie mogłyby się okazać zupełnie niepotrzebne.
jednak: sama od dłuższego czasu noszę w portfelu jedną kartę płatniczą.
druga i kredytowa leżą w domu.
(dodatkowo na półkę odłożyłam większość kart klubowych, z części programów
i tak w najbliższym czasie zamierzam się wypisać.)

* * *
o tym jak szukałam zen na półce z książkami, co widać na załączonym obrazku ;-)
jeszcze opowiem ;-)

poniedziałek, sierpnia 09, 2010

zastanawiam się

zastanawiam się skąd się bierze ten minimalistyczny trend,
i publikowanie listy posiadanych rzeczy.

jak tutaj: 57 rzeczy everetta

myślę sobie, że to poniekąd sposób na pokazanie swojego zen,
tego, do jakiego etapu się doszło.

tylko, że minimalizm sam w sobie nie jest mi żadnym celem,
ale tylko drogą.

i choć obecnie rzadziej piję kawę, i pustki u mnie w kawowych kubkach są,
ufam, że znajdę swój złoty środek,
i że nie ogarnie mnie zniechęcenie i że nie zechcę oddalić się w inną skrajność.

bo minimalizm oczyszcza przestrzeń wokół nas, oczyszcza myśli,
zmienia nam punkt widzenia na wiele rzeczy.

ale te nowe wolne przestrzenie- wypełniamy sobie sami.

w chwili obecnej często zastanawiam się nad tym,
jaką drogę ma mi wyznaczyć ten mój minimalizm.
jakimi nowymi ścieżkami pójdę dalej.

wtorek, sierpnia 03, 2010

skoro już jestem

skoro podobno jestem, to rzutem na taśmę lipcowa lista książek

Lp. Autor Tytuł Ilość stron
01. chmielewska- szajka bez końca, 323
02. chmielewska- upiorny legat, 283
03. chmielewska- ślepe szczęście, 240
04. christie- entliczek pentliczek, 177
05. chmielewska- wielki diament t.1, 254
06. chmielewska- wielki diament t.2, 266
07. higgins clarck mary- milczący świadek, 228
08. nurowska- listy miłości, 264
09. rowling- harry potter i kamień filozoficzny, 323
10. rowling- harry potter i komnata tajemnic, 363
11. rowling- harry potter i czara ognia, 768

w sumie: stron w lipcu: 3489

oraz w sumie: 70 książek
i w sumie: 20802 stron