i listopad.
Lp. Autor Tytuł Ilość stron
1. schlink bernard- coraz dalej od miłości, 229
2. ketchum jack- dziewczyna z sąsiedztwa, 300
3. follett ken- człowiek z petersburga, 302
4. masterton- śmiertelne sny, 302
5. masterton- krzywa sweetmana, 356
6. koontz- odwieczny wróg, 340
7. koontz- ziarno demona, 150
8. koontz- klucz do północy, 342
9. kellerman- bomba zegarowa, 413
10. chmielewska- krokodyl z kraju karoliny, 250
11. chmielewska- porwanie, 367
12. 42 listy miłosne, 307
13. follett- na skrzydłach orłów, 396
14. follett- wejść między lwy, 319
15. follett- filary ziemi t.1, 463
16. follett- filary ziemi t.2, 574
17. follett- filary ziemi t.3, 478
18. follett- noc nad oceanem, 459
19. follett- niebezpieczna fortuna, 520
20. follett- pod ulicami nicei, 157
21. follett- uciekinier, 396
suma stron: 4548
* * *
całość: 163 książki, 50622 strony..
wtorek, listopada 30, 2010
książkowo mi
czwartek, listopada 25, 2010
światło
kiedyś namiętnie kolekcjonowałam świeczniki.
sądziłam, że najważniejsze jest to, by zawsze mieć światło.
sądziłam, że takie światło przełoży się na to- że w każdym aspekcie życia zapanuje jasność.
dzisiaj- z uwagi na minimalizm, oraz inne zdarzenia
- pudło ze świecznikami stoi w piwnicy.
i nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze do niego powrócę.
(choć kilka egzemplarzy ma charakter kolekcjonerski).
ale co innego jest mi teraz światłem.
* * *
choć nie zamierzam przestać wierzyć, że bliskość jest najważniejsza,
że to ona jest najważniejszym budulcem relacji.
i że - choćby nie wiem co się działo- najważniejsza jest obecność.
wtorek, listopada 23, 2010
a ja
a ja co najmniej od tygodnia
nie zapisałam nic w moleskinie.
chociaż: dzieją się różne rzeczy,
niektóre pewnie warte zapamiętania.
poniedziałek, listopada 22, 2010
* * *
я-то знаю, как другие
смотрят в эти роковые,
слишком темные зрачки.
* * *
tylko ja wiem, jak to inni,
ciągle patrzą w nieszczęśliwe,
ciemne punkty w twoim oku.
(Arsienij Tarkowskij)
sobota, listopada 20, 2010
...
próbuję sobie przypomnieć kiedy po raz ostatni nosiłam męską koszulę.
i pod wpływem tych rozważań i innych impulsów,
zupełnie nie minimalistycznie kupiłam dzisiaj planszę do go.
mimo, że w go grać zdecydowanie nie umiem...
ale to od długiego już czasu- pierwsza nowa rzecz u mnie,
która intencjonalnie odnosi się do dwóch osób.
zobaczymy, czy uczyć się, a potem grać- będziemy we dwoje.
(jeżeli spotkamy się oboje)
piątek, listopada 19, 2010
chcąc zobaczyć- patrzę
to w mitologii greckiej stoi, że temida wydawała sądy – mając zasłonięte oczy
i na szale sprawiedliwości kładąc według uznania argumenty.
często- zastanawia mnie, dlaczego chcąc coś zobaczyć- po prostu na to nie popatrzymy.
przyjrzyjmy się przede wszystkim istocie kapłaństwa, tego sakramentu- co jest jego materią.
dla mnie- istotą kapłaństwa jest posługa duchowa.
tak, wiem, że ksiądz to też człowiek- sama używam często tego argumentu- choć nie oznacza to,
że bronię tutaj najprzeróżniejszych księżowskich zachowań.
ksiądz to też człowiek- ale bardziej na cenzurowanym.
spotkałam takich księży, wobec których musiałam się naprawdę przemóc, żeby choćby powiedzieć im dzień dobry, nie zgrzytając przy tym zębami (no bo w końcu jestem dobrze wychowana).
spotkałam takich pastorów, zachwycających postawą, zachowaniem, wiernością swojemu wyznaniu.
ale jak to jest z naszą wiernością?
dlaczego wydaje nam się oczywiste, że wierność przysługuje tylko małżonkom?
a ja mówię- że wierność małżeńska dla mnie niczym się nie różni od wierności złożonym ślubom
i trwaniu w czystości celibatu.
ślub bierzemy na dobre i złe, na każdy dzień tygodnia, na święta. na czas burz i niepogody.
i podobnie składane są śluby czystości- także na dobre, i złe, na każdą chwilę życia…
przychodząc do kapłana- przychodzimy do człowieka- ale pełniącego specyficznego rodzaju posługę.
do człowieka, który odkłada na bok wszystko- by służyć nam wsparciem, mądrością, siłą ducha, wyznaniem wiary.
uważam, że w takiej sytuacji, w takich okolicznościach nie ma miejsca na aspekty fizyczne
- w sensie w relacji kapłan-wierny.
bo czym innym wg mnie- rozwój religijny i duchowy pary, a czymś innym jest udanie się do kapłana
- ojca i pasterza, w sprawie posługi duchowej.
ja wiem, że tak łatwo mówić, że ksiądz nie powinien pouczać o tym jak żyć w małżeństwie, czy w rodzinie.
ja wiem, że tak często różni ludzie ostatnimi czasy krzyczą, że nie chcą, aby kościół wtrącał im się w życie.
ale zadaniem kościoła jest także troska o wiernych, która wyraża się poprzez nauczanie.
i jakże wydaje się być oczywistym- że taka troska, takie nauczanie – powinno być głoszone przez osoby
o tak jasnej, określonej – i nie pozostawiającej miejsca na dywagacje postawie moralnej- jaką daje celibat.
a oto słowa osoby, znacznie mądrzejszej ode mnie:
nasi bracia i siostry żyjący w małżeństwie mają prawo oczekiwać od nas, kapłanów i duszpasterzy, dobrego przykładu i świadectwa dozgonnej wierności powołaniu, które my wybieramy poprzez sakrament kapłaństwa, tak jak oni przez sakrament małżeństwa.
***
z prywatnych historii i zdarzeń.
najmądrzejsze zdania i słowa – na temat relacji, zwiąków- usłyszałam wiele lat temu od pewnego księdza, dokładnie od ojca gracjana.
i przyznaję- że w pierwszej chwili się nie zgodziłam z jego zdaniem.
i nie zgadzałam się tak z tymi słowami przez kolejnych kilka lat, aż przyszłam i powiedziałam-
padre, to ojciec ma słuszność.
***
z innych zdarzeń i obserwacji:
obecność strony fizycznej w małżeństwie nie jest gwarantem wierności. niestety.
czwartek, listopada 18, 2010
jestem na tak
właśnie się zorientowałam, że nie myśląc mało wiele ostatnimi czasy wywaliłam z komputera encyklopedię religii pwn.
encyklopedia dobra rzecz- zwłaszcza, gdy miałam zamiar się nią posiłkować w tym temacie.
tak czy siak- nurt historyczny, i inne źródła- zostawiam sobie na zaś.
a dzisiaj tylko parę zdań o tym, jak ja to widzę.
osobiście jestem ZA celibatem z różnych względów.
powiedzmy to sobie wprost- ksiądz ma być mi pasterzem, ojcem duchownym, kierownikiem.
a nie facetem do ewentualnego wyrwania.
po drugie- nie ma miejsca wtedy na to, że ze zmartwienia, czy troski zwierzy się żonie,
a żona przyjaciółce przy kawie…
po kolejne- studia trwają trochę czasu- więc naprawdę jest kiedy się zastanowić nad własnym wyborem, zważywszy, że na studia idą dorośli ludzie.
wiem, że wiek nie stanowi o dojrzałości, no ale niestety- jakąś granicę wiekową owej dojrzałości trzeba przyjąć- i wygląda to tak, a nie inaczej- że taki 18 letni człowiek może już o sobie stanowić.
poza tym- dla mnie celibat- nie różni się niczym od wierności w małżeństwie.
zastanawiam się, czy ci, którzy tak ostro występują przeciwko celibatowi, równie głośno- występują przeciwko prawu do niewierności w małżeństwie.
a trzeba zauważyć, że często gęsto- ludzie szybciej decydują się na małżeństwo, jako jedyne przygotowanie religijne mając kurs przedmałżeński- gdy studia w seminarium trwają 6 lat,
i są jednym wielkim przygotowaniem do takiej drogi życia.
aż nie mogę się oprzeć, by użyć podwórkowego tekstu, a jednak – jak dla mnie pasującego tutaj-
czyli: widziały gały co brały.
***
argumentu w stylu- powrotu do źródeł-omijam szerokim łukiem. bo taki powrót
do źródeł nie jest niczym innym jak odrzuceniem dwóch tysięcy lat historii kościoła, nauczania, i cofnięcie się do punktu wyjścia, do źródeł najprzeróżniejszych herezji.
w kwestii z pogranicza dogmatów i innych takich- przypominam, że kościół idzie swoim tempem z duchem czasów. naprawdę. wystarczy sobie popatrzeć jakie ogromne zmiany nastąpiły w kościele w ostatnich latach. a jednak- nie odchodzi od najważniejszego nauczania, nie stawia wszystkiego na głowie
- choć się zmienia, choć ewoluuje, przez co widać, jak i czym żyje.
w kwestii z pogranicza kanoniczności- przypominam o wyznaniu wiary. obowiązującym wyznaniu wiary. czyli o artykułach zawartych w liście apostolskim ad tuendam fidem.
oto jeden z nich, który brzmi tak, a nie inaczej, czyli:
wiarą boską i katolicką należy wierzyć we wszystkie prawdy dotyczące wiary i obyczajów,
które magisterium kościoła podaje w sposób ostateczny.
nad argumentami w stylu potrzeb fizycznych- w ogóle nie zamierzam się pochylić. i właściwie jakby ktoś usłyszał kilka propozycji łóżkowo-romansowych od przedstawicieli wyzwań wyzwolonych- też chyba odrzucił by taki argument. nikt (chyba) nie chce być traktowany przedmiotowo.
poza tym- naprawdę nie ma problemu z ewentualnym wyzwoleniem się z kajdan i ograniczeń kościoła rzymskiego.
* * * mały update
i tak się tylko zastanawiam- co dalej?
zniesiemy celibat, i co dalej?
czyżby kolejną rewolucją miało być równouprawnienie w kościele
- i dla odmiany będziemy postulować o mężów dla sióstr zakonnych?
już się nie mogę doczekać! ]:-)
yeah right!
wtorek, listopada 16, 2010
amulet
wytnij we mnie amulet
pierwszego słowa tak
żeby przez moją skórę
przefrunąć mógł jak ptak
ziemi słońca i chmury
czasu nocy i dnia
wytnij we mnie amulet
twego oddechu ślad
sprowadź na mnie godzinę
każdą dobrą i złą
a odkryję nowinę
gdy uchylisz swą dłoń
gdyby były same piękne chwile
nie wiedziałbym że żyłem
* * *
a ja - na przekór czasem losom złym
- chcę pamiętać przede wszystkim piękne chwile.
nie dam się pokonać czarnym myślom.
ani złym wspomnieniom- choć i takie bywają.
ale dobrze, że zdarzają się, gdzieś tam daleko,
czasem poza mną, w innym świecie.
i odpływają, cofają się jak fale.
bo przez skórę tylko ciepło chcę czuć.
choć wiem, że to dzięki tamtym czarnym chwilom nauczyłam się rozpoznawać to, co jest jasnością.
* * *
poniedziałek, listopada 15, 2010
nie bardzo wiem...
nie bardzo wiem, jak pisać do ciebie, drogi mężu, gdyż jesteśmy oboje prawdopodobnie niepiśmienni.
w rzeczywistości etruskowie też być może jeszcze nie wpadli na to, jak się pisze.
ale tęsknię za tobą bardzo i wierzę, że list miłosny da się wysłać, nawet jeśli nie może być napisany,
ani przeczytany, o ile ta miłość jest wystarczająco silna.
42 listy miłosne, ursula k. le guin
jak to...
zdjęcie jest przykładem jak to drzewiej bywało,
jak kiedyś- w przybliżeniu wyglądał mój książkowo-biblioteczny misz masz.
minimalizm pozwolił mi zapanować nad chaosem.
poza tym- znacznym ułatwieniem było dla mnie to, że jak wiadomo
- na co dzień najczęściej użytkuję ebooki.
teraz, na półkach króluje moja apodyktyczność ;-)
bo w końcu mogłam ułożyć sobie wszystko tematycznie- na jednej półce są arcydzieła antyczne,
na innej prawo, na trzeciej inne tematyczne- powiązane ze studiami, które chcę przeczytać.
przyznam szczerze, że nie wierzyłam, iż uda mi się kiedykolwiek opanować moje wcześniejsze książkowe szaleństwo.
a proszę, oto jednak otarłam się o zen.
nie wpisałam na swoją listę 100things wszystkich książek.
chociaż wpisałam kilka kolekcji- jako jeden komplet.
minimalizm sprawił, że udało mi się uporządkować w jakimś stopniu czytelnicze plany,
stały się one teraz bardziej określone, nie trzymam całego regału książek na zaś,
jak to kiedyś bywało.
nadal jednak pozostawiam rzeczy- do których wracam.
jestem także na etapie uzupełniania sobie agathy christie- mam zamiar poświęcić jej jedną półkę.
i po tak długim okresie ascetycznym, z dala od jakichkolwiek księgarni,
ostatnio nabyłam 42 listy miłosne
choć od razu przyznaję, że nabyłam je pod wpływem impulsu, dla przyjemności.
i nie pójdą za tym zakupem- żadne 2 out.
piątek, listopada 12, 2010
sex jak sussex
historia średniowiecznej anglii, fakultet nieco przysypia. profesor:
- a teraz proszę uważać, będzie o seksie.
podnieśliśmy głowy, a prof.:
- anglia była podzielona na essex, sussex, wessex i inne, ale to już państwa nie zainteresuje....
korpo też czasem plotkuje, czasem zdarzają się sceny jak z susSEX.
scena numero uno:
ma przyjechać do nas gość z usa.
chris, wzrost- jedyne 190 cm.
i trzeba gdzieś gościa położyć w jakimś hotelu. 190cm to jest jednak słuszny wzrost.
wydzwaniamy hotele:
my: dzień dobry. chcielibyśmy się dowiedzieć jakie największe łóżka państwo w swoim hotelu mają....
recepcja: o.0, wtf ....???
my: a bo, no bo.... bo my mamy wysokiego gościa, którego musimy gdzieś położyć spać...
(po kilku takich rozmowach - wpadłam na pomysł, że trzeba zwyczajnie wydzwonić drużynę koszykarską, i dowiedzieć się gdzie oni kładą najczęściej gości.)
po drugie primo
od nas ma ktoś gdzieś pojechać.
w sensie w inne miejsce pracy, w jakimś tam celu.
i się dopytuje czy na miejscu dostanie wszystkie dodatkowe rzeczy.
(podstawowy sprzęt - koleś zabiera ze sobą)
zważywszy, że praca w terenie- dopytuje się, czy na miejscu dostanie coś przeciwdeszczowego, w razie gdyby.
my: że jasne, i oczywiste, że tak.
potem pchamy sprawę dalej, że koleś ma takie zapytanie/zachciewajkę.
dostajemy odpowiedź: że skoro się upiera, to niech mu będzie, że dostanie.
pytanie dnia: jaki rozmiar.
odpowiedź: owszem nie wiemy. nikt się nie zdecydował wydzwonić kolesia z tekstem,
że no nie ma sprawy, ale tak przy okazji jaki masz rozmiar/ jaki duży?
i tym optymistycznym akcentem ;-)
wtorek, listopada 09, 2010
kresówki
niniejszym oświadczam, iż czas w dzieciństwie spędzony na oglądaniu
chińsko-japońsko-portugalskich kreskówek NIE uważam za stracony. :-)
zazwyczaj i tak szkotów przyzywam okrzykiem/zawołaniem: cho no tu!
jak coś potrzebuję: to najczęściej wołam: hilfe, hilfe!
za to dzisiaj, żeby zyskać ich natychmiastową uwagę,
użyłam słówka zapamiętanego z kreskówek, czyli: AJUDO!
piątek, listopada 05, 2010
good morning, hi, hello
przychodząc do pracy witam się ze wszystkimi.
do chłopaków rzucam najczęściej- cześć i czołem,
ale zazwyczaj to ja pierwsza się witam.
dzisiaj:
chłopak: ooo, cześć!
ja: hmmm. cześć.
ja: hm, czego ode mnie chcesz?
chłopak: eee, no jak ty tak możesz...
ja: bo ciebie znam. nigdy nie lecisz pierwszy się witać, o ile czegoś nie chcesz....
chłopak: no bo.. to niepokojące ;-) ale coś faktycznie potrzebuję.
chłopak: bo to już tak, jak stare małżeństwo...
ja: SEKRETNE ;-)
* * *
dilbert się chowa, przy moich scenach z życia korpo ;-)